Obserwatorzy

czwartek, 1 września 2016

Mały manifest ideału.

Trzecia definicja wyrazu manifest brzmi następująco:
                        to, co jest wyrazem czyichś uczuć lub poglądów.
A czwarta:
                        
publiczny protest lub skarga.

Obie zamieszczone powyżej definicje są trafne, co wiem już na początku produkowania tych wypocin.
W moich uczuciach i poglądach jest zamie
szczone bardzo dużo skarg i protestu, niekiedy całkowicie biernego. Ostatnim czasem nauczyłam się (nauczono mnie), że czynny upór niczego nie daje, ba! wszystko sprowadza do poczucia beznadziei i mierności. A razem z tymi uczuciami pojawia się ból i uczucie brudu.


Generalnie pierwszy raz w życiu nie powinnam narzekać, jeżeli popatrzeć na to wszystko obiektywnie. Jednak subiektywna strona każdej kobiety  każe mi narzekać i skomleć jak nigdy.  I dam sobie obciąć cokolwiek, że żadna istota na moim miejscu nie byłaby w stanie zachować stoickiej twarzy. Nawet sam Jan Kochanowski w pewnym momencie odrzucił swoje ideały na rzecz odczuwania. Nie jestem wahadłem, któremu założono blokady.

Ideały. Są różne odmiany ideału, zdecydowanie zależne od poglądów. Dla jednego ideałem będzie posąg Boga w kościele, zalewany olśniewającym światłem poranka. Dla drugiego - dźwięk wydawany przez uderzające o siebie monety. A dla mnie? Czy tak naprawdę jestem w stanie powiedzieć chociaż jedno zdanie na temat tego, co uważam za idealne i pozaziemskie?
Jako istota (niestety) myśląca jestem w stanie pisać poematy na temat mojego ideału. Tylko po co?
Co daje patrzenie na posąg Boga lub słuchanie dźwięku monet? Pieprzoną radość, natchnienie, nie zawsze czyste uczucie spełnienia. Dla takich chwil warto sobie uświadamiać własne pragnienie ideału.
Dlaczego zatem mój ideał nie powinien być opisany? Wychodzę z założenia, że ideały wymagające harmonii między co najmniej dwoma odbiorcami są najgorsze. Są praktycznie niewykonalne, niespójne i - co chyba najgorsze w tym teatrze paranoi - niszczą tylko jednego odbiorcę, zazwyczaj tego słabszego emocjonalnie.

Jednym z moich życiowych... założeń (?) Jest podjęcie próby niewymagania niczego skoro sama jestem jednostką od ideału najdalszą. Ale kiedy chciałabym stanąć w cieniu tego posągu Boga, jak mogę nie wymagać od świata chociażby odrobiny światła? Dlaczego, pomimo stałych prób, gromadzenia tysięcy monet, one nie chcą wydać z siebie żadnego dźwięku tylko pozostają zaklęte w milczeniu?
Na takie pytania, pomimo tysięcy przeczytanych książek, wielu przemyślanych wierszy i ogromu przesłuchanej wartościowej muzyki nie jestem w stanie podać odpowiedzi. Samo to pytanie jest dla mnie liną, zaciskającą się dzień po dniu na szyi. Pomimo palców, które całkiem nieśmiało próbują mnie uwolnić - to nie działa. Są za słabe, za małe.

Ech, zaczynam powoli nabierać dziwnej maniery pisarskiej (pseudo) nawiązującej w jakimś stopniu do Anne Rice. A niech tam, przecież to jedna z tych rzeczy, które kompletnie niczego nie zmieniają.

Zmiany... mój ukochany temat ostatniego lata. Tyle czasu przyrzekałam się nie zmieniać dla kogoś. Zostać na zawsze sobą, nawet gdyby to oznaczało pozostanie starą panną. Nie zliczę, ilu dziewczynom na asku, przez wiadomości prywatne i inne opcje wpajam, że nie warto, że to tylko maska. Jakże mogłam się mylić.
Kobieta nie jest zmienna z wyboru. Ona musi taka być, musi umieć się dostosować... No właśnie, do czego?

Odpowiedzi nauczyli mnie kolejni faceci, jacy byli. Kobieta musi się umieć dostosować do mężczyzny. Mam nadzieję, że czytający to panowie nie odbiorą mnie źle - oni się nie zmieniają. To kobieta musi się zmienić aby tworzyć ideał. Jeżeli się nie zmieni - zostanie odstawiona na dalszy tor, zdradzona albo po prostu wyrzucona.


Na teraz koniec tych dość depresyjnych rozważań. Zapewne pojawi się kolejna część, o ile ktoś planuje czekać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz