Obserwatorzy

czwartek, 1 września 2016

Mały manifest ideału.

Trzecia definicja wyrazu manifest brzmi następująco:
                        to, co jest wyrazem czyichś uczuć lub poglądów.
A czwarta:
                        
publiczny protest lub skarga.

Obie zamieszczone powyżej definicje są trafne, co wiem już na początku produkowania tych wypocin.
W moich uczuciach i poglądach jest zamie
szczone bardzo dużo skarg i protestu, niekiedy całkowicie biernego. Ostatnim czasem nauczyłam się (nauczono mnie), że czynny upór niczego nie daje, ba! wszystko sprowadza do poczucia beznadziei i mierności. A razem z tymi uczuciami pojawia się ból i uczucie brudu.


Generalnie pierwszy raz w życiu nie powinnam narzekać, jeżeli popatrzeć na to wszystko obiektywnie. Jednak subiektywna strona każdej kobiety  każe mi narzekać i skomleć jak nigdy.  I dam sobie obciąć cokolwiek, że żadna istota na moim miejscu nie byłaby w stanie zachować stoickiej twarzy. Nawet sam Jan Kochanowski w pewnym momencie odrzucił swoje ideały na rzecz odczuwania. Nie jestem wahadłem, któremu założono blokady.

Ideały. Są różne odmiany ideału, zdecydowanie zależne od poglądów. Dla jednego ideałem będzie posąg Boga w kościele, zalewany olśniewającym światłem poranka. Dla drugiego - dźwięk wydawany przez uderzające o siebie monety. A dla mnie? Czy tak naprawdę jestem w stanie powiedzieć chociaż jedno zdanie na temat tego, co uważam za idealne i pozaziemskie?
Jako istota (niestety) myśląca jestem w stanie pisać poematy na temat mojego ideału. Tylko po co?
Co daje patrzenie na posąg Boga lub słuchanie dźwięku monet? Pieprzoną radość, natchnienie, nie zawsze czyste uczucie spełnienia. Dla takich chwil warto sobie uświadamiać własne pragnienie ideału.
Dlaczego zatem mój ideał nie powinien być opisany? Wychodzę z założenia, że ideały wymagające harmonii między co najmniej dwoma odbiorcami są najgorsze. Są praktycznie niewykonalne, niespójne i - co chyba najgorsze w tym teatrze paranoi - niszczą tylko jednego odbiorcę, zazwyczaj tego słabszego emocjonalnie.

Jednym z moich życiowych... założeń (?) Jest podjęcie próby niewymagania niczego skoro sama jestem jednostką od ideału najdalszą. Ale kiedy chciałabym stanąć w cieniu tego posągu Boga, jak mogę nie wymagać od świata chociażby odrobiny światła? Dlaczego, pomimo stałych prób, gromadzenia tysięcy monet, one nie chcą wydać z siebie żadnego dźwięku tylko pozostają zaklęte w milczeniu?
Na takie pytania, pomimo tysięcy przeczytanych książek, wielu przemyślanych wierszy i ogromu przesłuchanej wartościowej muzyki nie jestem w stanie podać odpowiedzi. Samo to pytanie jest dla mnie liną, zaciskającą się dzień po dniu na szyi. Pomimo palców, które całkiem nieśmiało próbują mnie uwolnić - to nie działa. Są za słabe, za małe.

Ech, zaczynam powoli nabierać dziwnej maniery pisarskiej (pseudo) nawiązującej w jakimś stopniu do Anne Rice. A niech tam, przecież to jedna z tych rzeczy, które kompletnie niczego nie zmieniają.

Zmiany... mój ukochany temat ostatniego lata. Tyle czasu przyrzekałam się nie zmieniać dla kogoś. Zostać na zawsze sobą, nawet gdyby to oznaczało pozostanie starą panną. Nie zliczę, ilu dziewczynom na asku, przez wiadomości prywatne i inne opcje wpajam, że nie warto, że to tylko maska. Jakże mogłam się mylić.
Kobieta nie jest zmienna z wyboru. Ona musi taka być, musi umieć się dostosować... No właśnie, do czego?

Odpowiedzi nauczyli mnie kolejni faceci, jacy byli. Kobieta musi się umieć dostosować do mężczyzny. Mam nadzieję, że czytający to panowie nie odbiorą mnie źle - oni się nie zmieniają. To kobieta musi się zmienić aby tworzyć ideał. Jeżeli się nie zmieni - zostanie odstawiona na dalszy tor, zdradzona albo po prostu wyrzucona.


Na teraz koniec tych dość depresyjnych rozważań. Zapewne pojawi się kolejna część, o ile ktoś planuje czekać.

wtorek, 26 lipca 2016

Chwilowy spokój.

Długo mnie tutaj nie było, w sumie popularność już nie ta. Człowiek w sumie też nie, nie ma co owijać w bawełnę. Przez pryzmat ostatniego roku wydaje mi się, że jestem zupełnie inną osobą. Chyba nawet nie lepszą, może - w jakimś stopniu - gorszą. Da się!

W sumie ciężko mi powiedzieć, co chce przekazać. Miałam wielki plan na kilka wpisów, ale to zdecydowanie nie dzisiaj, mam zbyt rozbieganą wizję wszystkiego, co chce przekazać.


W moim życiu nie jest dobrze, zdecydowanie dobrze nie jest. Przytyłam, podobno mam rozpieprzoną tarczycę, dopadła mnie łuszczyca a dodatkowo psychicznie...
Wydawało mi się, że wyszłam z tego, że zapomniałam i kategorycznie pozostaje mi się śmiać z tego, z kim byłam. Ale jakoś mi to nie wychodzi. To zupełnie nie tak,  że dalej coś do niego czuje (z wyłączeniem skręcającej mnie pogardy) ani że mi go brakuje. To inaczej.

Coraz więcej moich znajomych się zaręcza, wychodzi za mąż, zaczyna to naprawdę dorosłe życie. Czasami ze związków z pewnym stażem, czasami z relacji chwilowych zakończonych dzieckiem - to ważne, niemniej nie najważniejsze w moich rozważaniach. Doskonale wiem, że w wieku dwudziestu lat to nie jest szczyt osiągnięć uwiązać się z kimś przy okazji zakopując tonami pieluch i śpioszków. Tylko że dla mnie, z moim wybujałym instynktem macierzyńskim i tymi innymi, babskimi cechami (często głęboko ukrywanymi) to bolesne, kiedy kompletnie tępe idiotki spodziewają się zdrowych dzieciaczków i wychodzą za mąż. Mają magiczną stabilizację, której tak cholernie pragnę.
I tutaj pojawia się wątek podjęty wyżej. Straciłam ponad dwa lata z życia na nic nie wartą relacje, która doprowadziła mnie do załamania psychicznego. Obecnie minęło półtora roku, gdzie z tego wychodzę. Podjęłam kilka głupich decyzji, dwóch żałuje - było minęło, Ci panowie odeszli w moim wypadku do historii, Jednej zupełnie nie żałuje, Sokół to cudowny mężczyzna ale kompletnie nie dla mnie. A jednej... długo żałowałam, że nic z tego nie wyszło. Pewien piękny, naprawdę piękny długowłosy blondyn zburzył mi świat na kilka miesięcy ale sądzę, że dołączyłby do tych panów, których mogłam sobie podarować.

Wizja zmarnowanego czasu, straconych najcudowniejszych lat z życia człowieka - całego liceum i początku studiów prześladowała mnie bardzo długo. To wszystko było jak stracenie wymarzonego domu, w który włożyło się całe oszczędności. Teraz, to co udało mi się wypracować to już montowanie klamek w nowym domu. Przynajmniej chce w to wierzyć, bo inaczej najprawdopodobniej zwariuje.Wspomnianej wizji, owego paradise lost, pozbyłam się dopiero niedawno. Zyskując tytułowy chwilowy spokój, (inspiracja piosenką Anathemy o takim tytule) niemal się pozbierałam.
Nie chce pisać kolejnej infantylnej opowieści, dlaczego Krzyś jest supi. Jest cudownym mężczyzną, dającym mi stuprocentowe poczucie bezpieczeństwa i co zabawne - ufam mu. Pozwala mi w spokoju zasypiać i jeszcze spokojniej się budzić.
Resumując to dość bezcelowe pisanie w środku nocy - czasu jest mało, każda relacja powinna być nienaganna. Nie ma potrzeby marnować chociażby jednej, bezcennej minuty z życia.

Na koniec chciałam dodać chociaż jedno zdjęcie. Pierwsze jakie nam zrobione, na samym początku. Zdecydowanie moje ulubione.


niedziela, 24 stycznia 2016

Wady i minusy studiowania.

Bardzo miło mi Cię powitać, zabłąkany czytelniku. Dzisiaj chciałabym się pochylić nad moimi studiami. 
         Nadchodzi osławiona sesja. To chyba najlepszy moment na podsumowanie pierwszego, mam nadzieję, że nie ostatniego semestru moich studiów. Na wstępie pragnę zaznaczyć, że studiowanie wcale nie jest takie fajne, jak się większości wydaje. Kolokwia, zaliczenia, odpytywanie - wizja niezaliczonego semestru boli. Szczególnie, jeżeli w grę wchodzą pieniądze. Za najważniejszy obecnie przedmiot, historię starożytną płaci się - w razie niezaliczenia oczywiście - 990 złotych. Kilku moich znajomych czeka taka przyjemność albo studiowanie za rok. Od początku.
           Chciałabym się również pożegnać ze słynnym stwierdzeniem, że student uczy się tylko do sesji - chciałabym. Tak naprawdę trzeba być przygotowanym do każdych jednych zajęć. Nic innego, niż chodzenie do liceum. Tylko dalej od domu, ciekawsze przedmioty i wizja płacenia, jak się powinie noga.

          Nie chce nikogo straszyć, spokojnie. Studia są naprawdę fajne, jeżeli się do nich racjonalnie podchodzi. We wszystkim trzeba znać umiar, zarówno w nauce jak i w imprezowaniu. Nie powiem, sama się kilka razy nieziemsko upiłam odkąd studiuje, jeden raz całkiem niedawno, na urodzinach u mojego kolegi w innym akademiku. Ale znam umiar - większość czasu racjonalnie przeznaczam na naukę, albo na motywowanie się do niej. Co do nauki - studia to miejsce, gdzie człowiek odkrywa w sobie wiele talentów. Ja na przykład w liceum nie radziłam sobie z łaciną. Teraz moja najniższa ocena to 4 + a ostatnio z kolokwium, jako jedyna na roku, miałam maksymalną ilość punktów. Jak dostanę objawienia w kwestii map, to już całkiem zostanę geniuszem.
         Ważnym punktem tego całego studiowania jest akademik. To była najlepsza decyzja, jaką mogłam podjąć. Każdy powinien na studiach chociaż rok przemieszkać właśnie w akademiku, to jest esencja studiowania - darcie mordy w nocy, imprezy i to słynne ,,student potrafi``. Nie masz blendera? Ciecierzycę możesz rozbić butelką po winie. Nie chce się myć naczyń? Jedz z patelni. Obiad za dwa złote? Nie ma problemu. 
Ja i moja współlokatorka w trakcie nauki.





Drzwi mojego pokoju. 

 Jak już mówimy o studenckich możliwościach - gotowanie. To jest świetna sprawa, szczególnie jak mało się ma w lodówce a chce się najeść. Dzisiejszy obiad przebił wszystko - mrożonki, resztki z wczoraj, posypane przyprawami - poszło. Było bardzo dobre, nie jest to moja opinia - gotuje za dwie osoby, bo wolę nie narażać kuchni na pożar, jakby moja współlokatorka zaczęła gotować. 


Wspominałam o imprezach studenckich, prawda? Akademik, klub, plener - bez znaczenia, bawimy się wszędzie. Ostatnio akurat świętowaliśmy urodziny mojego dobrego kolegi, impreza była szumna. Warto zaznaczyć, że ją przeżyłam i wszystko pamiętam, co było ogromnym wyczynem. Polska i ukraińska wódka potrafią zamieszać człowiekiem, jednak warto było. 



                                Edycja imprezowa, pozdrawiam Sebastiana.

Reasumując - studia to zwariowany czas. Taka niedorosła dorosłość z trzema złotymi na koncie. Kwestia przyzwyczajenia do nowych warunków i do odpowiedzialności na siebie, co wcale nie jest takie łatwe.

A jak wasze wrażenia? Studenci - jak żyjecie? Uczniowie - jak się zapatrujecie na studia, warto czy nie?
Czekam na odpowiedzi w komentarzach. 

poniedziałek, 28 grudnia 2015

Nic więcej się już nie wydarzy, prawda?

Kumulacja zła z tego roku chyba została już przeze mnie wykorzystana, postanowiłam zatem spisać wszystkie plusy ujemne i dodatnie. Parafrazując mistrza, Wałęsę Lecha.

Nie był to dobry rok. I podobno Sylwester zapowiada wszystko, co wydarzy się w kolejnym roku. Jest w tym wiele prawdy - zadziwiająco często leżałam pijana na różnych dywanach,  niekoniecznie pod choinkami. 

Już źle się zaczął - studniówka. Najdziwniejsza impreza, na jakiej było mi dane być. Później na emocjonalnym rollercoasterze osiągnęłam dno gorsze, niż się spodziewałam na samym początku - odszedł. To rzuciło się ogromnym cieniem na ten rok, mam nadzieję, że kolejny będzie wolny od jakiegokolwiek wpływu tamtego bagna. Inaczej, wkopię się jeszcze gorzej w łańcuch rzeczy złych i zbędnych, jak jedzenie żelatyny.

Sądziłam z resztą, że to pozostawi tylko wymierne ślady psychiczne - takiego wała jak Polska cała. To, co się wtedy stało uaktywniło we mnie pewien smutny gen. Żeby było zabawniej, w Polsce go nie zatrzymam, nie na fundusz. Albo płacę sto tysięcy i mam spokój... na trzy lata, albo walczę z wiatrakami za pomocą leków. Nie powiem, dokładnie co to za gen i choroba. Nie chcę tego ujawniać, jeżeli ktoś ma wiedzieć - albo już wie, albo się domyśli po tym, co powiedziałam teraz.

I tutaj się pojawia element leżenia po pijaku. Bardzo dużo piłam w tym roku, są takie okresy, gdzie ciężko mi załapać jakiś dłuższy czas, kiedy nic nie spożywałam. Nie wolno mi tego robić, bo sama sobie pogarszam stan zdrowia, jednak bardzo długo traktowałam trunki jako odskocznie. Nie polecam nikomu, to tylko pogarsza wszystko o poczucie winy. 

Ale mimo wszystko maturę zdałam, na studia się dostałam. Jeżeli chodzi o naukę - nie mam powodów do narzekań. Studiuje na jednej z najlepszych uczelni w kraju, sprawia mi to ogromną radość. Poznałam dzięki studiom ogrom cudownych osób, z którymi mam o czym rozmawiać, nawet jeżeli jest to rozmowa o kompletnych głupotach, Można nawet powiedzieć, że jest to zalążek znajomości na zawsze, ponieważ jesteśmy grupą ludzi, których przynajmniej coś łączy - nie tak jak w przypadku moich poprzednich... znajomych? Bandy ludzi, z którymi marnowałam czas, tak chyba lepiej powiedzieć. Szczerzej. 


Ten wpis kompletnie nie ma ładu i składu, jak i zawartość tego roku. Mojego pierwszego w pełni wegetariańskiego roku - nie zjadłam w tym roku nic, co miałoby twarz. Jest mi to całkiem na rękę, lepiej się z tym czuje. Oczywiście, nigdy nie zrobiłam z siebie wege ekstremistki i nie zamierzam tego zmienić. Mój talerz jest przede mną albo czeka na umycie, Inne talerze mnie najmniej interesują, jak dla mnie każdy może pożerać dziennie dwie całe krowy i połowę świni, resztę zostawiając na zmarnowanie. Nie zbawię świata, tak jak niektórzy próbują. A z jedzenia nie zrobię stylu życia, to zbyt płytkie, głupie, idiotyczne i żałosne. Świadczy wyłącznie o tym, jak mało się dzieje dookoła takiej osoby i jak bardzo denne życie prowadzi taka jednostka. Dookoła mnie jest tak wiele ciekawych rzeczy, że jedzenie jest tylko przyjemnością i przerywnikiem a nigdy nie jest sensem.

Od lipca też pojawił się przerywnik tematyczny w burdelu na kółkach - pewien starszy ode mnie człowiek.  Sokół, bo o nim mowa, nie pozwala mi na siebie mówić Sokół. Jednak pozostaniemy przy nazywaniu go Sokołem, bo Damian brzmi za mało a(u)rtystycznie. Jest artystą, cholernie dobrym i kurewsko leniwym artystą. Potrafi rysować czy malować na każdym materiale takie cuda, że to się w głowie nie mieści. Większość nie wierzy, oglądając koszulki, które zrobił, że to ręczna robota. I to tylko tyle o jego zaletach, innych nie znam. Wcale nie jest przystojnym kucem o najdłuższych męskich włosach, jakie można zobaczyć na ulicy. Ja osobiście dłuższych nie spotkałam.
Stary człowiek ale jeszcze może, odstawia takie pogo, że ech, widać lata praktyki. 
Co do ośmiu lat różnicy - można to przeskoczyć, chociaż czasami bywa problematycznie. Dzisiaj sobie uświadomiłam w czasie rozmowy z nim, że jak ja ząbkowałam to on już leczył pierwsze dziury w mleczakach. I to było dość dziwne uczucie. 

Z rzeczy ważnych, mniej ważnych ale czołowych - zdecydowanie tyle. Trzymajcie się jakoś, miejcie lepszy rok od mojego mijającego. 

Ahoj i na morze.

niedziela, 16 sierpnia 2015

Worek rozmaitości.

Dawno mnie tutaj nie było. Matura i jej wyniki to zamierzchłe czasy, tak samo jak rekrutacja na studia - od października zaczynam naukę na Uniwersytecie Wrocławskim. Moim kierunkiem - jak zapewne się wszyscy domyślacie - jest historia nauczycielska. Pomimo wielu zawirowań ostatnich lat nigdy nie zmieniałam tej decyzji - wyłącznie miasto (Kraków, Poznań, Warszawa i ostatecznie - Wrocław). 


Ciężko jest mi powiedzieć, na jaki temat będzie dzisiejszy wpis - zakładam, że będzie równie chaotyczny jak moje myśli ostatnim czasem. Podzielę go jednak na kilka najważniejszych części i tam zamieszczę rozmyślania.

~~~~~*~~~~~
Coś dla ciała czyli kilka słów o moim wegetarianizmie. 

Uznałam, że nie ma sensu zakładać oddzielnego wpisu na ten wątek. Przynajmniej nie teraz - miałam telefon w naprawie przez dłuższy czas i nie mogę się z Wami podzielić żadnymi zdjęciami jedzenia czy dokumentacją moich jako takich osiągnięć kulinarnych. Nie zabiłam siebie, Damiana, taty ani mamy - są moimi króliczkami doświadczalnymi - czyli sobie jakoś radzę. Jednak ja tutaj nie o tym miałam mówić.

Chciałabym Wam wytłumaczyć dlaczego podjęłam taką decyzję i dlaczego wegetarianizm a nie weganizm.
Mięsa nie lubiłam nigdy i budziło w moim organizmie małe wojenki żołądkowe. Dlaczego - nie wiem. Było to jednak powodem, dla którego nie jadłam większości jego odmian, ostatecznie postanawiając zrezygnować z niego całkowicie.
Ta decyzja nadeszła w bardzo trudnym momencie dla mnie - w styczniu. To był okropny miesiąc, porównywalny do ,,pogrzebu wszystkich marzeń i dążeń`` ujmując to nieco dramatycznie i na wyrost. Wychodząc z założenia, że na progu nowego rozdziału - po pozbyciu się balastu emocjonalnego - będzie dobrze pozbyć się jeszcze czegoś. Wtedy z mojej diety wyleciało mięso.
Czy czuje się z tym dobrze?
Jak najbardziej. Jednak nie jest to motywowane żadnym wege terroryzmem, nakazującym mi walczenie o prawa zwierząt jak za religię. Robię to dla siebie - kocham zwierzęta, jednak to nie to motywuje moją kuchnią. To wyłączna niechęć do mięsa a nie do czynów innych.
Dlatego nigdy, przenigdy nikogo nie namawiam do zmiany swoich nawyków żywieniowych. Mając trochę rozumu w głowie wiem, że ludzie mają zakodowane, że potrzebują białka zwierzęcego - nie przeszkadza mi to. Dopóki ktoś nie zagląda do mojego talerza, ja nie będę się pchała z poglądami do cudzego. To jest taka kwestia, której nie zmienią dramatyczne obrazy mordowanych zwierząt, grafiki z statystykami ani diagramy. Ludzie sami podejmują takie decyzje i jeżeli będą chcieli - zrobią to. Dojdą do wniosku, że mięsa nie potrzebują. 
Ważne dla mnie jest również to, że nie mam siły się wykłócać o takie rzeczy. Ograniczam się do żartowania z Damiana, że jest mordercą, jednak przy typowych docinkach na jego temat to najmniejsza dawka jadu. 

Dlaczego nie weganizm?
Najprostsze wytłumaczenie - lubię serek wiejski, mleko, jogurt kokosowy z Mullera czy kilka innych rzeczy, których nieodzownym elementem jest mleko. Ponadto noszę skórzane kurtki oraz buty i nie zamierzam się ich pozbywać a to mogłoby się kłócić z takim postanowieniem. 
Ach i jeszcze jedno - mleko sojowe to jedna z najbardziej paskudnych rzeczy na świecie. 

~~~~~*~~~~~

A w uchu mam dziurę. Planuje do niej włożyć felgę od Ursusa.

W moich uszach powiększają się otwory. Kiedy tak to nazwać - brzmi to jak jakaś straszna - najpewniej tropikalna - choroba. 
Bo kto o zdrowych zmysłach sam sobie rozpycha tunele?
Ja i wiele innych osób na naszym globie. Moim docelowym rozmiarem jest 10 mm, jednak co będzie dalej - nie wie nikt.
Teraz w lewym uchu noszę 6 milimetrową spiralkę. Wiem, spirale są najgorszą metodą rozpychania - do rozmiaru jednak doszłam na kolczyku owiniętym taśmą PTFT i obecnie wyłącznie czekam aż się ucho poczuje pewnie w tym rozmiarze aby założyć tapera 7 mm. Zapewne później - do 10 mm pomogę sobie taśmą.
W prawym uchu mam dużo mniejszy otwór - około 2 mm bo dopiero zaczynam. Również na kolczyku i taśmie, uważam, że to najlepsza metoda na sam początek swojej przygody z tunelami.
Powód jest jeden - tylko taśma pozwala na dowolność rozmiarów, wszystko zależy od ilości nawinięć na kolczyku. Można wtedy dzielić ten jeden milimetr (tyle powinna wynosić zmiana rozmiaru na miesiąc) na mniejsze i lepiej przyjmowane przez uszko dawki.
Jak pielęgnuje? 
Nie pcham brudnych łapek do zabawek w uszach, chociaż korci. Nie pozwalam się szarpać za rozpychacz. Myje mydełkami antybakteryjnymi i nawilżam kremem z lawendą. 
A ponadto pocieszam je za każdym razem, jak słyszę, że tunele są brzydkie/paskudne/okropne. Przytulam wtedy moje uszy i mówię, że to ludzka nienawiść.
Poważnie - to moja indywidualna sprawa co sobie wkładam do uszu. 

~~~~~*~~~~~
Na czym warto zawiesić oko?
Na dobrej książce. Oto moje trzy ostatnio przeczytane książki, które pragnę Wam polecić.

Spora dawka humoru, przekleństw i alkoholu. Nie zapominając o narkotykach i seksie. Jednak Ozzy, którego głosu nie znoszę - pokazuje w swojej autobiografii wiele mądrych treści. Przyznaje się do swoich błędów, pokazuje walkę z używkami oraz miłość do rodziny. Zdecydowanie polecam, jednak zalecam zarazem sporą dawkę sceptycyzmu, jeżeli chodzi o jego stosunek do Black Sabbath i Dio. 

  
Anne Rice jak dla mnie jest fenomenalną autorką ale dla nielicznych. Trzeba umieć pokonywać dziesiątki stron filozoficznych wywodów i czerpać z tego radość. Jednak z każdym tomem poznaje się historię postaci tak barwnych i realnych, że łatwo można zapomnieć o tym dodatku, jakim jest wampiryzm. Z resztą - w dużej mierze to opowieści o szukaniu sensu życia, heroizmu czy o adaptacji w świecie, który się stale zmienia.


Do książek Pilipiuka po prostu się wraca. Jest absolutnym fenomenem jeżeli chodzi o przedstawienie polskich realiów w taki sposób, że każdy jest w stanie pokochać wieś i zapragnąć świeżego bimbru, prosto z butelki po wodzie. Polecam każdemu, kto lubi dobry humor w najwyższym wydaniu, okraszony magią, zjawami, duchami oraz kozackimi potomkami i białogwardzistami.

~~~~~*~~~~~
Na dzisiaj tyle. 
Bądźcie grzeczni, nie pijcie zbyt dużo i dobrze się bawcie w tych ostatnich dniach wakacji.

Zapraszam również do komentowania - im więcej komentarzy tym więcej wpisów, pamiętajcie. 


wtorek, 30 czerwca 2015

,,Ej, Ty to jednak inteligentna panna jesteś`` czyli matura 2015.

Witajcie moi mili. Pomimo stanu porównywalnego do tonącego wraku postanowiłam, że przedstawię Wam matury z mojej perspektywy.
Jestem dzieckiem nowej podstawy programowej od czasów podstawówki. Jako pierwsza pisałam rozszerzony angielski w gimnazjum, miałam wszystkie podręczniki po reformie, wprowadzoną przyrodę i inne takie zabawne udziwnienia - bo to dzieciom pomoże.
Czy pomogło? Nie mam bladego pojęcia. W moim liceum matury nie zdało około 20 osób, z czego 19 z matematyki. Najciekawsze, iż stał się przypadek niezdanej matury podstawowej z matematyki w klasie rozszerzonej. A nawet idąc tym tropem - nie zdanej matury mając ocenę dobrą na koniec trzeciej klasy. 
W nowej reformie niemożliwe stało się możliwe. 

POSZCZEGÓLNE EGZAMINY MOIMI OCZYMA

A wzrok mam słaby, pamiętajcie.

EGZAMINY PISEMNE.
~~~*~~~

Język polski to przedmiot do którego zawsze podchodziłam dość spokojnie, moją metodą na naukę było zwyczajne czytanie lektur i słuchanie na lekcjach, o ile nauczyciel mówił coś wartego mojej uwagi. Inaczej pisałam notatki z historii, ale to inna opowieść. Nie poszło mi źle, spodziewałam się gorszych wyników. 
Poziom podstawowy: Był dość prosty. Wypracowanie trafiło się wręcz idealne - oparte na lekturze, jaką jest Lalka, pióra Bolesława Prusa. O drugim temacie powiem tylko tyle, że ja wierszy nienawidzę z zasady, przeczytałam połowę i uznałam, że jednak stary, dobry Wokulski to najlepsza opcja dla mnie.
Wynik: 73%

Poziom rozszerzony
: Tutaj zaczyna się cykl opowieści o tym, jak głupim dzieckiem czasami bywam. Albowiem otrzymując mój arkusz, tematy mnie... wryły w krzesełko. W pierwszym - tekst Umberto Eco, a jak wiadomo - jego teksty są silnie inspirowane Edgarem Poe. A kiedy autor trudny opiera się na jeszcze trudniejszym - napisanie matury staje się ogromnym wyzwaniem. Przyznam, że czytałam ten temat razy pięć i nie zdecydowałam się na podjęcie pracy.

W tej części mojej opowieści jednak pojawia się wątek satyryczny - zanim zabrałam się do analizy porównawczej dwóch wierszy na temat zsyłki na Syberię, okropnie zachciało mi się spać. I w czasie pracy przysnęłam. Obudziła mnie koleżanka, która uderzyła ręką w ławkę, co wywołało dość duży huk w auli. Przebudziłam się, wróciłam do pracy... i jak na złość wypisały mi się oba długopisy. Moje zmagania zauważyła członkini komisji egzaminacyjnej i podała mi pożyczony od chłopaka siedzącego przede mną i w ten sposób zakończyłam swoje autorskie (i nieco amatorskie) lanie wody na temat i obok niego.  
Wynik: 60%, kiedy to spodziewałam się około 40.

~~~*~~~
Matematyka w klasach humanistycznych. O tym powstały dowcipy a nawet przypowieści czy mity. Dla mnie matematyka od małego stanowiła straszny problem ale jest to wywołane dyskalkulią - wada pokroju dysortografii. Zazwyczaj odpisuje na końcu działania +3, przestawiam znaki oraz mam problem z orientacją przestrzenną, co jest jednym ze utrudnień wywołanych tą dysfunkcją mózgu. Jednak nawet taki kretyn jak ja, ledwo się wyciągający z zagrożeń na każdy semestr może zdać ten konkretny przedmiot. Jak?
Jest taka milusia jak cholera strona z takim miłym panem. LINK
Mi robienie zadań typu pewniaki maturalne, arkusze próbne i konkretnych działów pomagało bardziej, niż korepetycje. Zmusza do samodzielnej pracy z kimś, kto Ci pomoże w razie czego a nie kolejnych wykładów, z których i tak niewiele się zapamiętuje.
Tego bałam się najbardziej, zakładałam, że nie zdam. Ale udało się. W powiecie zamojskim ten egzamin oblało 300 osób.
Wynik: 38%

~~~*~~~
O angielskim nie ma się co rozwodzić. Jest to taki język którego albo się nauczysz w przeciągu kilku lat, albo nie. W liceum się go wyłącznie poszerza i szlifuje, nic więcej.
Poziom podstawowy: Bardzo łatwy i jestem z niego dumna. W e - mailu o chorobie uniemożliwiającej wyjazd napisałam, że mam chore serce - początkowo chciałam pisać, że mam AIDS. Ale byłoby to dziwne i tego nie napisałam.
Wynik: 86%
Poziom rozszerzony: Nie zadziwię Was, mówiąc iż przysnęłam w czasie słuchań. Ogólnie egzamin był dla mnie kosmicznie trudny. podnoszący ciśnienie i powodujący płacz. Obawiam się, że to była najtrudniejsza z pisanych przeze mnie prac w życiu. Jednak z wyniku jestem zadowolona, gdyż spodziewałam się marnych 30%.
Wynik: 52%

~~~*~~~
Historia powoduje u mnie słodko - gorzkie uczucia. Egzamin był najeżony trudnymi elementami, które mnie zmasakrowały, podobnie jak samo wypracowanie, pomimo iż dotyczyło Adolfa Hitlera. Jednak warto powiedzieć, dlaczego się nie denerwuje. Ano dlatego, iż na historię, jako dość niszowy przedmiot wybiera się niewiele osób. A te, które zdały ją dużo lepiej ode mnie, raczej zrobiły to po to, aby dostać się na prawo, czyli jeden z najbardziej obleganych kierunków studiów. Ratują mnie również inne matury, zdane na dość wysokim poziomie. Dlatego ten wynik, jaki uzyskałam powoduje u mnie średnie rozgoryczenie.
Wynik: 48% - połowa zdających miała mniej ode mnie.

EGZAMINY USTNE.
~~~*~~~
Przyszli maturzyści powinni sobie zapamiętać jedną rzecz, co się tyczy tej części matury. To najbardziej  subiektywny egzamin, jaki może Was czekać. I radzę być miłym dla wszystkich polonistów i nauczycieli angielskiego, to może się przydać w ostatecznym rozrachunku.

~~~*~~~
Język polski. Trafiłam na dzień bardzo trudnych tematów - mój miał hasło do komputera ,,krewetka`` i wywołał u mnie spazmy.
Należało przedstawić kataklizmy w literaturze. Przecież to było jak... morderstwo w dniu własnego ślubu.
Ostatecznie opowiedziałam o ,,Burzy``Mickiewicza, ,,Chłopach`` Reymonta, ,,Nad Niemnem`` Orzeszkowej i okazało się, że to wystarczy aby mieć to za sobą.
Wynik: 88%

~~~*~~~
Angielski. Mało pamiętam z tego egzaminu tak naprawdę. Wchodziłam ostatnia z klasy bardzo zdenerwowana i szybko skończyłam, wobec czego komisja wyciągała ze mnie dodatkowe informacje.
Podobnie jak na polskim ani razu nie spojrzałam na egzaminatora, siedziałam ze wzorkiem wbitym w ławkę, co musiało być niezwykle zabawne.
Wynik:87%

Egzaminów dla mnie było tyle. Gorsze było i tak oczekiwanie na wyniki, bo stale w głowie miało się jeden wyraz - SIERPIEŃ. Dopiero kiedy wychowawczyni powiedziała, że nie poszło mi źle a nawet powie więcej - że dobrze, stres mnie puścił.
Matura nauczyła mnie jednego. Nie ważne, jak ciężko Ci jest - ostatnie półtora roku mojego życia to bardzo zły czas - jesteś w stanie poradzić sobie ze wszystkim. To zależy od Ciebie i nikt nie jest w stanie niczego zmienić. Pomimo, że jesteśmy istotami stadnymi w końcu zostajemy sami. I to nasze osiągnięcia, zrealizowane plany będą o nas świadczyły. Żadne mrzonki o miłości, przyjaźni i innych wzniosłych ideach które ostatecznie i tak umierają. Liczysz się Ty i Twoje szczęście - samotne lub z kimś u boku, o ile nie naruszasz szczęścia innych jednostek.

Finalnie mogę stwierdzić, że matura to jedyna dobra rzecz, która mnie spotkała od początku tego roku. Koszmar związany z odejściem Mateusza, śmiercią ukochanego stryja oraz prababci i teraz rozstanie z człowiekiem, którego kocham bardzo silnie się na mnie odbiło. Porównanie mnie do tonącego wraku wydaje mi się idealne - mieszam fałsz z prawdą, jednak staram się jak najdalej uciekać od złudzeń. To trudna droga, jednak kiedyś się poskładam do kupy. Na razie biorę leki uspokajające i nasenne, blokuje własne myśli.
Mam ku temu świetne powody. Otaczam się ostatnio cudownymi ludźmi, z którymi pije, rozmawiam, mam się komu wypłakać albo chociaż posłuchać anegdot czy chamskich dowcipów.


Nie mam pojęcia z czego się tak popłakałam, chyba z opowieści o ubieraniu choinki w Maju.

Kocham to zdjęcie za jego prostotę. Dwoje ludzi zasłuchanych w wywód filozoficzny naszego kolegi. Zrobione zostało na Kamyku przez niezastąpioną Weronikę.

Komentujcie, piszcie co sądzicie o swoich wynikach/ obawach przed testami i innych sprawach. Liczę na Was!

niedziela, 21 czerwca 2015

Noce i dnie, rozstania i powroty.

Długo mnie nie było, kurz zdążył się już rozgościć na po szczególnych elementach witryny. Jednak postanowiłam, że może nadeszła pora by dać mi i mojej klawiaturze jeszcze jedną szansę.







Czy dużo się zmieniło? Tak, można się posilić na stwierdzenie, że większość ważnych spraw uległa w jakimś stopniu zmianom.

Zacznijmy jednak od tego, co się nie zmieniło:

~Płeć.
Śmiem twierdzić, że dalej jestem kobietą, albo iż pretenduje do tego tytułu. Mogę się mylić.
~ Zapotrzebowanie na tlen i nikotynę.
Co gorsza, nie wiem, co ważniejsze. 
~ Historia.
Ona się nie zmienia, tylko rozrasta i poszerza.

Jak to mawiają mądrzy ludzie, im dalej w las tym więcej drzew. Idąc naszą retrospekcją ostatnich miesięcy wypadałoby opowiedzieć o tym, co się zmieniło. 

~
Nie wiem, co tutaj napisać, żeby nie wyszło ozięble lub infantylnie.
Największą zmianą - moim zdaniem - było odejście Mateusza. Nie ma się tak naprawdę nad czym roztrząsać, gdyż była to w stu procentach jego decyzja, której mu nigdy nie wybaczę. Wątpię jednak, aby kiedykolwiek - w przeszłości czy przeszłości - mu na tym zależało. Idźmy dalej, nie ma się czym smucić - to było bardzo, bardzo dawno temu, biorąc pod uwagę każdą skalę.
~ Podmiot milszy.
Od 1 kwietnia - data nacechowana ogromem sarkazmu, wiem - jestem w szczęśliwym związku. I to nie tak, że ,,leczę rany``. Wojtka znałam od dwóch lat i muszę przyznać, że prawdziwy zbieg okoliczności sprawił, że nasze drogi się skrzyżowały. 
Mówiąc w skrócie:
Na Tinderze, dla żartu oboje się polubiliśmy, więc do niego napisałam i w żartobliwy sposób, pozbawiony jakichkolwiek niecnych zamiarów, zaczęliśmy ze sobą pisać. Później pojawił się na dniach otwartych w mojej szkole i dla żartu wmawialiśmy każdemu, że jesteśmy parą. 
Przez jakiś czas trwała taka hm... sytuacja zawieszenia, pomiędzy żartem a nieśmiałymi dążeniami obu stron do czegoś więcej. 
Obecnie jesteśmy razem, pijemy Amarenę albo specjały sandomierski, kręcimy smakowe delicje tytoniowe i uczymy się jak razem żyć, żeby przeżyć.
A to nie zawsze jest takie proste, jakby się mogło wydawać na pierwszy rzut oka.
To moje ulubione zdjęcie, wykonane kilka tygodni temu u mnie w pokoju. Jest takie proste a zarazem uroczę i niewymuszone.
~ Jedzenie.

Od dawna, nie ukrywam - miałam problemy z jedzeniem mięsa. Mój organizm nie przyswaja go za dobrze, po większości specjałów pochodzenia zwierzęcego czułam się nie najlepiej. Dlatego od przełomu stycznia i lutego postanowiłam całkowicie wyeliminować mięsiwo ze swojej diety. Pozostawiłam sobie nabiał i jajka, bardzo okazjonalnie ryby - zależy od gatunku, na niektóre reaguje gorzej, niż na mięso. 
Jednak nie uciekaj, drogi pożeraczu zwierząt! Nie zamierzam uskuteczniać nigdy i nigdzie wegeterroryzmu, tak bardzo popularnego od pewnego czasu w odmętach Internetu. Mój wegetarianizm jest powodowany egoistycznymi pobudkami takimi jak niechęć do mięsa, nie żadną nagonką o biednych zwierzątkach. Z mojej strony nie spotkają Cię dramatyczne opisy przedstawiające pastwienie się nad zwierzętami etc. To byłaby ogromna hipokryzja z mojej strony gdyż mieszkam z osobami jedzącymi mięso, Wojtek też nie zamierza przechodzić na jedzenie trawy a mi się zdarza gotować dla najbliższych. 
Spokojnie. Na temat jedzonka obiecuje odzielny wpis, przedstawiający co i jak. Nie chce Was teraz uświadamiać we wszystkich niuansach mojej kuchni i spiżarni. 
~ Skończyłam liceum.
Na razie mam wykształcenie średnie niepełne, czekam na wyniki matury. Mając je, przedstawię Wam cały egzamin, przeprowadzony wedle zasad nowej reformy, z perspektywy ucznia. A z czasem, o ile zdałam z matematyki, przedstawię Wam moją walkę o miejsce na wydziale historii Uniwersytetu Warszawskiego lub Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego (UKSW - Uniwersytet, Którego Się Wstydzę, taki zasłyszany kiedyś żarcik).
Czy się cieszę z końca szkoły?
Tak. Mam spokój, żadnego bata nad głową, czytam ile chce i śpię do której chce. Po ostatnim roku szkolnym mi się to należało. Poza tym, mury mojego ogólniaka przedstawiały sobą wiele wspomnień a teraz nie chce o nich pamiętać. Wynik tego taki, że jest lepiej jak się liceum skończy.

To było kilka słów gwoli powrotu. Pomysły na następne wpisy już mam, można mi je stale podrzucać w komentarzach lub na asku (ask.fm)
I pamiętaj czytelniku drogi, każdy Twój komentarz ma dla mnie znaczenie.