Obserwatorzy

poniedziałek, 28 grudnia 2015

Nic więcej się już nie wydarzy, prawda?

Kumulacja zła z tego roku chyba została już przeze mnie wykorzystana, postanowiłam zatem spisać wszystkie plusy ujemne i dodatnie. Parafrazując mistrza, Wałęsę Lecha.

Nie był to dobry rok. I podobno Sylwester zapowiada wszystko, co wydarzy się w kolejnym roku. Jest w tym wiele prawdy - zadziwiająco często leżałam pijana na różnych dywanach,  niekoniecznie pod choinkami. 

Już źle się zaczął - studniówka. Najdziwniejsza impreza, na jakiej było mi dane być. Później na emocjonalnym rollercoasterze osiągnęłam dno gorsze, niż się spodziewałam na samym początku - odszedł. To rzuciło się ogromnym cieniem na ten rok, mam nadzieję, że kolejny będzie wolny od jakiegokolwiek wpływu tamtego bagna. Inaczej, wkopię się jeszcze gorzej w łańcuch rzeczy złych i zbędnych, jak jedzenie żelatyny.

Sądziłam z resztą, że to pozostawi tylko wymierne ślady psychiczne - takiego wała jak Polska cała. To, co się wtedy stało uaktywniło we mnie pewien smutny gen. Żeby było zabawniej, w Polsce go nie zatrzymam, nie na fundusz. Albo płacę sto tysięcy i mam spokój... na trzy lata, albo walczę z wiatrakami za pomocą leków. Nie powiem, dokładnie co to za gen i choroba. Nie chcę tego ujawniać, jeżeli ktoś ma wiedzieć - albo już wie, albo się domyśli po tym, co powiedziałam teraz.

I tutaj się pojawia element leżenia po pijaku. Bardzo dużo piłam w tym roku, są takie okresy, gdzie ciężko mi załapać jakiś dłuższy czas, kiedy nic nie spożywałam. Nie wolno mi tego robić, bo sama sobie pogarszam stan zdrowia, jednak bardzo długo traktowałam trunki jako odskocznie. Nie polecam nikomu, to tylko pogarsza wszystko o poczucie winy. 

Ale mimo wszystko maturę zdałam, na studia się dostałam. Jeżeli chodzi o naukę - nie mam powodów do narzekań. Studiuje na jednej z najlepszych uczelni w kraju, sprawia mi to ogromną radość. Poznałam dzięki studiom ogrom cudownych osób, z którymi mam o czym rozmawiać, nawet jeżeli jest to rozmowa o kompletnych głupotach, Można nawet powiedzieć, że jest to zalążek znajomości na zawsze, ponieważ jesteśmy grupą ludzi, których przynajmniej coś łączy - nie tak jak w przypadku moich poprzednich... znajomych? Bandy ludzi, z którymi marnowałam czas, tak chyba lepiej powiedzieć. Szczerzej. 


Ten wpis kompletnie nie ma ładu i składu, jak i zawartość tego roku. Mojego pierwszego w pełni wegetariańskiego roku - nie zjadłam w tym roku nic, co miałoby twarz. Jest mi to całkiem na rękę, lepiej się z tym czuje. Oczywiście, nigdy nie zrobiłam z siebie wege ekstremistki i nie zamierzam tego zmienić. Mój talerz jest przede mną albo czeka na umycie, Inne talerze mnie najmniej interesują, jak dla mnie każdy może pożerać dziennie dwie całe krowy i połowę świni, resztę zostawiając na zmarnowanie. Nie zbawię świata, tak jak niektórzy próbują. A z jedzenia nie zrobię stylu życia, to zbyt płytkie, głupie, idiotyczne i żałosne. Świadczy wyłącznie o tym, jak mało się dzieje dookoła takiej osoby i jak bardzo denne życie prowadzi taka jednostka. Dookoła mnie jest tak wiele ciekawych rzeczy, że jedzenie jest tylko przyjemnością i przerywnikiem a nigdy nie jest sensem.

Od lipca też pojawił się przerywnik tematyczny w burdelu na kółkach - pewien starszy ode mnie człowiek.  Sokół, bo o nim mowa, nie pozwala mi na siebie mówić Sokół. Jednak pozostaniemy przy nazywaniu go Sokołem, bo Damian brzmi za mało a(u)rtystycznie. Jest artystą, cholernie dobrym i kurewsko leniwym artystą. Potrafi rysować czy malować na każdym materiale takie cuda, że to się w głowie nie mieści. Większość nie wierzy, oglądając koszulki, które zrobił, że to ręczna robota. I to tylko tyle o jego zaletach, innych nie znam. Wcale nie jest przystojnym kucem o najdłuższych męskich włosach, jakie można zobaczyć na ulicy. Ja osobiście dłuższych nie spotkałam.
Stary człowiek ale jeszcze może, odstawia takie pogo, że ech, widać lata praktyki. 
Co do ośmiu lat różnicy - można to przeskoczyć, chociaż czasami bywa problematycznie. Dzisiaj sobie uświadomiłam w czasie rozmowy z nim, że jak ja ząbkowałam to on już leczył pierwsze dziury w mleczakach. I to było dość dziwne uczucie. 

Z rzeczy ważnych, mniej ważnych ale czołowych - zdecydowanie tyle. Trzymajcie się jakoś, miejcie lepszy rok od mojego mijającego. 

Ahoj i na morze.

niedziela, 16 sierpnia 2015

Worek rozmaitości.

Dawno mnie tutaj nie było. Matura i jej wyniki to zamierzchłe czasy, tak samo jak rekrutacja na studia - od października zaczynam naukę na Uniwersytecie Wrocławskim. Moim kierunkiem - jak zapewne się wszyscy domyślacie - jest historia nauczycielska. Pomimo wielu zawirowań ostatnich lat nigdy nie zmieniałam tej decyzji - wyłącznie miasto (Kraków, Poznań, Warszawa i ostatecznie - Wrocław). 


Ciężko jest mi powiedzieć, na jaki temat będzie dzisiejszy wpis - zakładam, że będzie równie chaotyczny jak moje myśli ostatnim czasem. Podzielę go jednak na kilka najważniejszych części i tam zamieszczę rozmyślania.

~~~~~*~~~~~
Coś dla ciała czyli kilka słów o moim wegetarianizmie. 

Uznałam, że nie ma sensu zakładać oddzielnego wpisu na ten wątek. Przynajmniej nie teraz - miałam telefon w naprawie przez dłuższy czas i nie mogę się z Wami podzielić żadnymi zdjęciami jedzenia czy dokumentacją moich jako takich osiągnięć kulinarnych. Nie zabiłam siebie, Damiana, taty ani mamy - są moimi króliczkami doświadczalnymi - czyli sobie jakoś radzę. Jednak ja tutaj nie o tym miałam mówić.

Chciałabym Wam wytłumaczyć dlaczego podjęłam taką decyzję i dlaczego wegetarianizm a nie weganizm.
Mięsa nie lubiłam nigdy i budziło w moim organizmie małe wojenki żołądkowe. Dlaczego - nie wiem. Było to jednak powodem, dla którego nie jadłam większości jego odmian, ostatecznie postanawiając zrezygnować z niego całkowicie.
Ta decyzja nadeszła w bardzo trudnym momencie dla mnie - w styczniu. To był okropny miesiąc, porównywalny do ,,pogrzebu wszystkich marzeń i dążeń`` ujmując to nieco dramatycznie i na wyrost. Wychodząc z założenia, że na progu nowego rozdziału - po pozbyciu się balastu emocjonalnego - będzie dobrze pozbyć się jeszcze czegoś. Wtedy z mojej diety wyleciało mięso.
Czy czuje się z tym dobrze?
Jak najbardziej. Jednak nie jest to motywowane żadnym wege terroryzmem, nakazującym mi walczenie o prawa zwierząt jak za religię. Robię to dla siebie - kocham zwierzęta, jednak to nie to motywuje moją kuchnią. To wyłączna niechęć do mięsa a nie do czynów innych.
Dlatego nigdy, przenigdy nikogo nie namawiam do zmiany swoich nawyków żywieniowych. Mając trochę rozumu w głowie wiem, że ludzie mają zakodowane, że potrzebują białka zwierzęcego - nie przeszkadza mi to. Dopóki ktoś nie zagląda do mojego talerza, ja nie będę się pchała z poglądami do cudzego. To jest taka kwestia, której nie zmienią dramatyczne obrazy mordowanych zwierząt, grafiki z statystykami ani diagramy. Ludzie sami podejmują takie decyzje i jeżeli będą chcieli - zrobią to. Dojdą do wniosku, że mięsa nie potrzebują. 
Ważne dla mnie jest również to, że nie mam siły się wykłócać o takie rzeczy. Ograniczam się do żartowania z Damiana, że jest mordercą, jednak przy typowych docinkach na jego temat to najmniejsza dawka jadu. 

Dlaczego nie weganizm?
Najprostsze wytłumaczenie - lubię serek wiejski, mleko, jogurt kokosowy z Mullera czy kilka innych rzeczy, których nieodzownym elementem jest mleko. Ponadto noszę skórzane kurtki oraz buty i nie zamierzam się ich pozbywać a to mogłoby się kłócić z takim postanowieniem. 
Ach i jeszcze jedno - mleko sojowe to jedna z najbardziej paskudnych rzeczy na świecie. 

~~~~~*~~~~~

A w uchu mam dziurę. Planuje do niej włożyć felgę od Ursusa.

W moich uszach powiększają się otwory. Kiedy tak to nazwać - brzmi to jak jakaś straszna - najpewniej tropikalna - choroba. 
Bo kto o zdrowych zmysłach sam sobie rozpycha tunele?
Ja i wiele innych osób na naszym globie. Moim docelowym rozmiarem jest 10 mm, jednak co będzie dalej - nie wie nikt.
Teraz w lewym uchu noszę 6 milimetrową spiralkę. Wiem, spirale są najgorszą metodą rozpychania - do rozmiaru jednak doszłam na kolczyku owiniętym taśmą PTFT i obecnie wyłącznie czekam aż się ucho poczuje pewnie w tym rozmiarze aby założyć tapera 7 mm. Zapewne później - do 10 mm pomogę sobie taśmą.
W prawym uchu mam dużo mniejszy otwór - około 2 mm bo dopiero zaczynam. Również na kolczyku i taśmie, uważam, że to najlepsza metoda na sam początek swojej przygody z tunelami.
Powód jest jeden - tylko taśma pozwala na dowolność rozmiarów, wszystko zależy od ilości nawinięć na kolczyku. Można wtedy dzielić ten jeden milimetr (tyle powinna wynosić zmiana rozmiaru na miesiąc) na mniejsze i lepiej przyjmowane przez uszko dawki.
Jak pielęgnuje? 
Nie pcham brudnych łapek do zabawek w uszach, chociaż korci. Nie pozwalam się szarpać za rozpychacz. Myje mydełkami antybakteryjnymi i nawilżam kremem z lawendą. 
A ponadto pocieszam je za każdym razem, jak słyszę, że tunele są brzydkie/paskudne/okropne. Przytulam wtedy moje uszy i mówię, że to ludzka nienawiść.
Poważnie - to moja indywidualna sprawa co sobie wkładam do uszu. 

~~~~~*~~~~~
Na czym warto zawiesić oko?
Na dobrej książce. Oto moje trzy ostatnio przeczytane książki, które pragnę Wam polecić.

Spora dawka humoru, przekleństw i alkoholu. Nie zapominając o narkotykach i seksie. Jednak Ozzy, którego głosu nie znoszę - pokazuje w swojej autobiografii wiele mądrych treści. Przyznaje się do swoich błędów, pokazuje walkę z używkami oraz miłość do rodziny. Zdecydowanie polecam, jednak zalecam zarazem sporą dawkę sceptycyzmu, jeżeli chodzi o jego stosunek do Black Sabbath i Dio. 

  
Anne Rice jak dla mnie jest fenomenalną autorką ale dla nielicznych. Trzeba umieć pokonywać dziesiątki stron filozoficznych wywodów i czerpać z tego radość. Jednak z każdym tomem poznaje się historię postaci tak barwnych i realnych, że łatwo można zapomnieć o tym dodatku, jakim jest wampiryzm. Z resztą - w dużej mierze to opowieści o szukaniu sensu życia, heroizmu czy o adaptacji w świecie, który się stale zmienia.


Do książek Pilipiuka po prostu się wraca. Jest absolutnym fenomenem jeżeli chodzi o przedstawienie polskich realiów w taki sposób, że każdy jest w stanie pokochać wieś i zapragnąć świeżego bimbru, prosto z butelki po wodzie. Polecam każdemu, kto lubi dobry humor w najwyższym wydaniu, okraszony magią, zjawami, duchami oraz kozackimi potomkami i białogwardzistami.

~~~~~*~~~~~
Na dzisiaj tyle. 
Bądźcie grzeczni, nie pijcie zbyt dużo i dobrze się bawcie w tych ostatnich dniach wakacji.

Zapraszam również do komentowania - im więcej komentarzy tym więcej wpisów, pamiętajcie. 


wtorek, 30 czerwca 2015

,,Ej, Ty to jednak inteligentna panna jesteś`` czyli matura 2015.

Witajcie moi mili. Pomimo stanu porównywalnego do tonącego wraku postanowiłam, że przedstawię Wam matury z mojej perspektywy.
Jestem dzieckiem nowej podstawy programowej od czasów podstawówki. Jako pierwsza pisałam rozszerzony angielski w gimnazjum, miałam wszystkie podręczniki po reformie, wprowadzoną przyrodę i inne takie zabawne udziwnienia - bo to dzieciom pomoże.
Czy pomogło? Nie mam bladego pojęcia. W moim liceum matury nie zdało około 20 osób, z czego 19 z matematyki. Najciekawsze, iż stał się przypadek niezdanej matury podstawowej z matematyki w klasie rozszerzonej. A nawet idąc tym tropem - nie zdanej matury mając ocenę dobrą na koniec trzeciej klasy. 
W nowej reformie niemożliwe stało się możliwe. 

POSZCZEGÓLNE EGZAMINY MOIMI OCZYMA

A wzrok mam słaby, pamiętajcie.

EGZAMINY PISEMNE.
~~~*~~~

Język polski to przedmiot do którego zawsze podchodziłam dość spokojnie, moją metodą na naukę było zwyczajne czytanie lektur i słuchanie na lekcjach, o ile nauczyciel mówił coś wartego mojej uwagi. Inaczej pisałam notatki z historii, ale to inna opowieść. Nie poszło mi źle, spodziewałam się gorszych wyników. 
Poziom podstawowy: Był dość prosty. Wypracowanie trafiło się wręcz idealne - oparte na lekturze, jaką jest Lalka, pióra Bolesława Prusa. O drugim temacie powiem tylko tyle, że ja wierszy nienawidzę z zasady, przeczytałam połowę i uznałam, że jednak stary, dobry Wokulski to najlepsza opcja dla mnie.
Wynik: 73%

Poziom rozszerzony
: Tutaj zaczyna się cykl opowieści o tym, jak głupim dzieckiem czasami bywam. Albowiem otrzymując mój arkusz, tematy mnie... wryły w krzesełko. W pierwszym - tekst Umberto Eco, a jak wiadomo - jego teksty są silnie inspirowane Edgarem Poe. A kiedy autor trudny opiera się na jeszcze trudniejszym - napisanie matury staje się ogromnym wyzwaniem. Przyznam, że czytałam ten temat razy pięć i nie zdecydowałam się na podjęcie pracy.

W tej części mojej opowieści jednak pojawia się wątek satyryczny - zanim zabrałam się do analizy porównawczej dwóch wierszy na temat zsyłki na Syberię, okropnie zachciało mi się spać. I w czasie pracy przysnęłam. Obudziła mnie koleżanka, która uderzyła ręką w ławkę, co wywołało dość duży huk w auli. Przebudziłam się, wróciłam do pracy... i jak na złość wypisały mi się oba długopisy. Moje zmagania zauważyła członkini komisji egzaminacyjnej i podała mi pożyczony od chłopaka siedzącego przede mną i w ten sposób zakończyłam swoje autorskie (i nieco amatorskie) lanie wody na temat i obok niego.  
Wynik: 60%, kiedy to spodziewałam się około 40.

~~~*~~~
Matematyka w klasach humanistycznych. O tym powstały dowcipy a nawet przypowieści czy mity. Dla mnie matematyka od małego stanowiła straszny problem ale jest to wywołane dyskalkulią - wada pokroju dysortografii. Zazwyczaj odpisuje na końcu działania +3, przestawiam znaki oraz mam problem z orientacją przestrzenną, co jest jednym ze utrudnień wywołanych tą dysfunkcją mózgu. Jednak nawet taki kretyn jak ja, ledwo się wyciągający z zagrożeń na każdy semestr może zdać ten konkretny przedmiot. Jak?
Jest taka milusia jak cholera strona z takim miłym panem. LINK
Mi robienie zadań typu pewniaki maturalne, arkusze próbne i konkretnych działów pomagało bardziej, niż korepetycje. Zmusza do samodzielnej pracy z kimś, kto Ci pomoże w razie czego a nie kolejnych wykładów, z których i tak niewiele się zapamiętuje.
Tego bałam się najbardziej, zakładałam, że nie zdam. Ale udało się. W powiecie zamojskim ten egzamin oblało 300 osób.
Wynik: 38%

~~~*~~~
O angielskim nie ma się co rozwodzić. Jest to taki język którego albo się nauczysz w przeciągu kilku lat, albo nie. W liceum się go wyłącznie poszerza i szlifuje, nic więcej.
Poziom podstawowy: Bardzo łatwy i jestem z niego dumna. W e - mailu o chorobie uniemożliwiającej wyjazd napisałam, że mam chore serce - początkowo chciałam pisać, że mam AIDS. Ale byłoby to dziwne i tego nie napisałam.
Wynik: 86%
Poziom rozszerzony: Nie zadziwię Was, mówiąc iż przysnęłam w czasie słuchań. Ogólnie egzamin był dla mnie kosmicznie trudny. podnoszący ciśnienie i powodujący płacz. Obawiam się, że to była najtrudniejsza z pisanych przeze mnie prac w życiu. Jednak z wyniku jestem zadowolona, gdyż spodziewałam się marnych 30%.
Wynik: 52%

~~~*~~~
Historia powoduje u mnie słodko - gorzkie uczucia. Egzamin był najeżony trudnymi elementami, które mnie zmasakrowały, podobnie jak samo wypracowanie, pomimo iż dotyczyło Adolfa Hitlera. Jednak warto powiedzieć, dlaczego się nie denerwuje. Ano dlatego, iż na historię, jako dość niszowy przedmiot wybiera się niewiele osób. A te, które zdały ją dużo lepiej ode mnie, raczej zrobiły to po to, aby dostać się na prawo, czyli jeden z najbardziej obleganych kierunków studiów. Ratują mnie również inne matury, zdane na dość wysokim poziomie. Dlatego ten wynik, jaki uzyskałam powoduje u mnie średnie rozgoryczenie.
Wynik: 48% - połowa zdających miała mniej ode mnie.

EGZAMINY USTNE.
~~~*~~~
Przyszli maturzyści powinni sobie zapamiętać jedną rzecz, co się tyczy tej części matury. To najbardziej  subiektywny egzamin, jaki może Was czekać. I radzę być miłym dla wszystkich polonistów i nauczycieli angielskiego, to może się przydać w ostatecznym rozrachunku.

~~~*~~~
Język polski. Trafiłam na dzień bardzo trudnych tematów - mój miał hasło do komputera ,,krewetka`` i wywołał u mnie spazmy.
Należało przedstawić kataklizmy w literaturze. Przecież to było jak... morderstwo w dniu własnego ślubu.
Ostatecznie opowiedziałam o ,,Burzy``Mickiewicza, ,,Chłopach`` Reymonta, ,,Nad Niemnem`` Orzeszkowej i okazało się, że to wystarczy aby mieć to za sobą.
Wynik: 88%

~~~*~~~
Angielski. Mało pamiętam z tego egzaminu tak naprawdę. Wchodziłam ostatnia z klasy bardzo zdenerwowana i szybko skończyłam, wobec czego komisja wyciągała ze mnie dodatkowe informacje.
Podobnie jak na polskim ani razu nie spojrzałam na egzaminatora, siedziałam ze wzorkiem wbitym w ławkę, co musiało być niezwykle zabawne.
Wynik:87%

Egzaminów dla mnie było tyle. Gorsze było i tak oczekiwanie na wyniki, bo stale w głowie miało się jeden wyraz - SIERPIEŃ. Dopiero kiedy wychowawczyni powiedziała, że nie poszło mi źle a nawet powie więcej - że dobrze, stres mnie puścił.
Matura nauczyła mnie jednego. Nie ważne, jak ciężko Ci jest - ostatnie półtora roku mojego życia to bardzo zły czas - jesteś w stanie poradzić sobie ze wszystkim. To zależy od Ciebie i nikt nie jest w stanie niczego zmienić. Pomimo, że jesteśmy istotami stadnymi w końcu zostajemy sami. I to nasze osiągnięcia, zrealizowane plany będą o nas świadczyły. Żadne mrzonki o miłości, przyjaźni i innych wzniosłych ideach które ostatecznie i tak umierają. Liczysz się Ty i Twoje szczęście - samotne lub z kimś u boku, o ile nie naruszasz szczęścia innych jednostek.

Finalnie mogę stwierdzić, że matura to jedyna dobra rzecz, która mnie spotkała od początku tego roku. Koszmar związany z odejściem Mateusza, śmiercią ukochanego stryja oraz prababci i teraz rozstanie z człowiekiem, którego kocham bardzo silnie się na mnie odbiło. Porównanie mnie do tonącego wraku wydaje mi się idealne - mieszam fałsz z prawdą, jednak staram się jak najdalej uciekać od złudzeń. To trudna droga, jednak kiedyś się poskładam do kupy. Na razie biorę leki uspokajające i nasenne, blokuje własne myśli.
Mam ku temu świetne powody. Otaczam się ostatnio cudownymi ludźmi, z którymi pije, rozmawiam, mam się komu wypłakać albo chociaż posłuchać anegdot czy chamskich dowcipów.


Nie mam pojęcia z czego się tak popłakałam, chyba z opowieści o ubieraniu choinki w Maju.

Kocham to zdjęcie za jego prostotę. Dwoje ludzi zasłuchanych w wywód filozoficzny naszego kolegi. Zrobione zostało na Kamyku przez niezastąpioną Weronikę.

Komentujcie, piszcie co sądzicie o swoich wynikach/ obawach przed testami i innych sprawach. Liczę na Was!

niedziela, 21 czerwca 2015

Noce i dnie, rozstania i powroty.

Długo mnie nie było, kurz zdążył się już rozgościć na po szczególnych elementach witryny. Jednak postanowiłam, że może nadeszła pora by dać mi i mojej klawiaturze jeszcze jedną szansę.







Czy dużo się zmieniło? Tak, można się posilić na stwierdzenie, że większość ważnych spraw uległa w jakimś stopniu zmianom.

Zacznijmy jednak od tego, co się nie zmieniło:

~Płeć.
Śmiem twierdzić, że dalej jestem kobietą, albo iż pretenduje do tego tytułu. Mogę się mylić.
~ Zapotrzebowanie na tlen i nikotynę.
Co gorsza, nie wiem, co ważniejsze. 
~ Historia.
Ona się nie zmienia, tylko rozrasta i poszerza.

Jak to mawiają mądrzy ludzie, im dalej w las tym więcej drzew. Idąc naszą retrospekcją ostatnich miesięcy wypadałoby opowiedzieć o tym, co się zmieniło. 

~
Nie wiem, co tutaj napisać, żeby nie wyszło ozięble lub infantylnie.
Największą zmianą - moim zdaniem - było odejście Mateusza. Nie ma się tak naprawdę nad czym roztrząsać, gdyż była to w stu procentach jego decyzja, której mu nigdy nie wybaczę. Wątpię jednak, aby kiedykolwiek - w przeszłości czy przeszłości - mu na tym zależało. Idźmy dalej, nie ma się czym smucić - to było bardzo, bardzo dawno temu, biorąc pod uwagę każdą skalę.
~ Podmiot milszy.
Od 1 kwietnia - data nacechowana ogromem sarkazmu, wiem - jestem w szczęśliwym związku. I to nie tak, że ,,leczę rany``. Wojtka znałam od dwóch lat i muszę przyznać, że prawdziwy zbieg okoliczności sprawił, że nasze drogi się skrzyżowały. 
Mówiąc w skrócie:
Na Tinderze, dla żartu oboje się polubiliśmy, więc do niego napisałam i w żartobliwy sposób, pozbawiony jakichkolwiek niecnych zamiarów, zaczęliśmy ze sobą pisać. Później pojawił się na dniach otwartych w mojej szkole i dla żartu wmawialiśmy każdemu, że jesteśmy parą. 
Przez jakiś czas trwała taka hm... sytuacja zawieszenia, pomiędzy żartem a nieśmiałymi dążeniami obu stron do czegoś więcej. 
Obecnie jesteśmy razem, pijemy Amarenę albo specjały sandomierski, kręcimy smakowe delicje tytoniowe i uczymy się jak razem żyć, żeby przeżyć.
A to nie zawsze jest takie proste, jakby się mogło wydawać na pierwszy rzut oka.
To moje ulubione zdjęcie, wykonane kilka tygodni temu u mnie w pokoju. Jest takie proste a zarazem uroczę i niewymuszone.
~ Jedzenie.

Od dawna, nie ukrywam - miałam problemy z jedzeniem mięsa. Mój organizm nie przyswaja go za dobrze, po większości specjałów pochodzenia zwierzęcego czułam się nie najlepiej. Dlatego od przełomu stycznia i lutego postanowiłam całkowicie wyeliminować mięsiwo ze swojej diety. Pozostawiłam sobie nabiał i jajka, bardzo okazjonalnie ryby - zależy od gatunku, na niektóre reaguje gorzej, niż na mięso. 
Jednak nie uciekaj, drogi pożeraczu zwierząt! Nie zamierzam uskuteczniać nigdy i nigdzie wegeterroryzmu, tak bardzo popularnego od pewnego czasu w odmętach Internetu. Mój wegetarianizm jest powodowany egoistycznymi pobudkami takimi jak niechęć do mięsa, nie żadną nagonką o biednych zwierzątkach. Z mojej strony nie spotkają Cię dramatyczne opisy przedstawiające pastwienie się nad zwierzętami etc. To byłaby ogromna hipokryzja z mojej strony gdyż mieszkam z osobami jedzącymi mięso, Wojtek też nie zamierza przechodzić na jedzenie trawy a mi się zdarza gotować dla najbliższych. 
Spokojnie. Na temat jedzonka obiecuje odzielny wpis, przedstawiający co i jak. Nie chce Was teraz uświadamiać we wszystkich niuansach mojej kuchni i spiżarni. 
~ Skończyłam liceum.
Na razie mam wykształcenie średnie niepełne, czekam na wyniki matury. Mając je, przedstawię Wam cały egzamin, przeprowadzony wedle zasad nowej reformy, z perspektywy ucznia. A z czasem, o ile zdałam z matematyki, przedstawię Wam moją walkę o miejsce na wydziale historii Uniwersytetu Warszawskiego lub Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego (UKSW - Uniwersytet, Którego Się Wstydzę, taki zasłyszany kiedyś żarcik).
Czy się cieszę z końca szkoły?
Tak. Mam spokój, żadnego bata nad głową, czytam ile chce i śpię do której chce. Po ostatnim roku szkolnym mi się to należało. Poza tym, mury mojego ogólniaka przedstawiały sobą wiele wspomnień a teraz nie chce o nich pamiętać. Wynik tego taki, że jest lepiej jak się liceum skończy.

To było kilka słów gwoli powrotu. Pomysły na następne wpisy już mam, można mi je stale podrzucać w komentarzach lub na asku (ask.fm)
I pamiętaj czytelniku drogi, każdy Twój komentarz ma dla mnie znaczenie.

niedziela, 9 listopada 2014

Sześć rzeczy w ramach powrotu.

Ahoj młodzi marynarze wędrujący w stronę światła. Postanowiłam wrócić do pisania, jednak nie z historią - jest chyba zbyt niszowa, aby ludzi na dłużej zatrzymywać. Uznałam, że jest szansa na wciśnięcie wpisu pomiędzy historię, matematykę a rehabilitacje/ chodzenie po lekarzach.

Ostatnim czasem dokonałam kilku ciekawych zakupów kosmetycznych i chce się nimi z Wami podzielić, do tego będzie jedna rzecz darmowa, dostępna dla każdego, kto posiada nazwisko, adres i email. Jednak to na sam koniec.
                       ~~~~~~~~*~~~~~~~~


Zaczynam od rzeczy, do których nie wrócę. Firma Tołpa okazała się być jedną wielką porażką. Żel do twarzy został zakupione za około 10 złotych na promocji w Laboo i jak na tą firmę, rzekomo dość ekskluzywną i drogą... Nie działa. Makijażu nawet nie zaczyna zmywać, pozostawia niemiły osad na twarzy i nieciekawie pachnie. Jednak - wykorzystać trzeba, szkoda wyrzucać.

Ostatnie zdanie tyczy się również drugiego kosmetyku firmy Tołpa - odżywki/ maski do włosów.

Cena bez promocji za taką małą tubkę to ponad 20 złotych i byłyby to pieniądze wyrzucone w torf . Każdy wie, że odżywka ma włosy nawilżać i sprawiać, że będą miękkie. Specyfik ze zdjęcia uważa, że włosy twarde i na siłę proste są w porządku i że tego od niego wymagano w ramach zwiększania objętości oraz nawilżania.
Jedyny plus to cudowny zapach, który przypomina mi wakacje na działce u stryja pod Lublinem.. Coś jak świeża mięta rozpuszczona wodzie z jakimiś innymi ziołami.
Poza tym - źle, a nawet gorzej.

Przejdźmy do rzeczy milszych.


O mojej zmasowanej miłości do serii Green Pharmacy była mowa tutaj: zioła. Jako dodatek do olejku na porost włosów kupiłam ostatnio taki, aby jak urosną zostały ze mną na dłużej i nie wypadały. Olejek jak olejek - tłusty i bez zapachu, lepiej uważać bo można utracić bluzkę przy stosowaniu.


W ramach szukania czegoś nowego, postawiłam na szampon Herbal Care. Jest tańszy od GP i mniej skomplikowany - opiera się na jednym składniku czyli lnie. Całkiem przyjemnie pachnie, dobrze się pieni i w oczach pali w reformowalny sposób, mniej niż szampony z GP. Posiada uroczą nakrętkę, która sprawia, że wygląda jak prawdziwy eliksir od zielarki. Podsumowując - kupować, myć i nie mieć wszy.



 Drogeria koło mojego domu jest biedna i nie było eliksiru w sprayu z GP, w którym byłam zakochana od pierwszego psiknięcia. Z Farmony, firmy od szamponu też nie było. Pani Potter była pod ręką, i ładnie zapachniała - zupełnie nie rozumiem dlaczego ale szarlotką. Za cenę 6 złotych postanowiłam psikać włosy szarlotką, która podobno regeneruje włosy. To dość ciekawa teza, zbawczy wpływ ciast na owłosienie.
Powiem szczerze, rewelacji się nie spodziewałam, ale tak owa jest. Pachnie, włosy dużo łatwiej się rozczesują, wyglądają na zdrowsze - ostatnie co je brzydzi do odrost (byle do wtorku) oraz brzydkie końcówki (byle do środy albo czwartku). Obawiam się, że na stałe zamieszka w mojej kosmetyczce.


Drogeria jest naprawdę zaopatrzona jest źle. Laboo ssie, a do Rossmana czy Natury nie chciało nam się jechać. Praktycznie wszystkie kremy były przeciwzmarszczkowe a ja jeszcze nie potrzebuje tak owych. Dopiero przy pomocy jednej z Pań udało nam się znaleźć coś taniego (nie z Tołpy) do skóry zwyczajnie przewrażliwionej i potrzebującej nawilżenia. Co do ceny jest dobra - 10,50 złotych mi odpowiada za taki kosmetyk. Co ciekawe, ten krem nie jest kremem tak do końca - ma dość żelową konsystencje ale przez to jest wydajniejszy i lepszy w aplikacji. Pachnie bardzo ładnie bo rumiankiem. I co ważne - kosmetyki ziołowe a na ich punkcie mam zwyczajnie nierówno pod sufitem. Żałuje, że u siebie w Avonie nie mam ich zbyt wielkiego wyboru, u nas prędzej znajdę coś owocowego. Ale o Avonie w następnym wpisie. 
~~~~~~~~*~~~~~~~~

Co darmowego? Ano darmowe próbki. Jednak nie są one wcale takie małe, jak nam się wydaje - firma Yodeyma wysyła próbki o pojemności 15 ml, jeżeli wypełnisz formularz ze swoimi danymi oraz wybierzesz zapach. Dodam, że ich perfumy są silnie inspirowane znanymi firmami np Celebrity to inspiracja zapachami Lancome. Moje zdjęcie na dowód

A na co Taltos poluje?
Mam silną ochotę na zakupienie perfum pani Walewskiej. Seria powstała z powodu serialu opowiadającego o losach pani Walewskiej - kobiety, która uwiodła Napoleona Bonaparte i była matką jego pierworodnego (chociaż nie z prawego łoża) syna. Nie są drogie, w granicach 30 złotych podobno, ale kuszą mnie niezwykle jako przerwa od perfum z Avonu. 

Na dzisiaj tyle, zapraszam do komentowania. 

sobota, 20 września 2014

Mroki tysiącletnie.

III Rzesza odchodzi na chwilę do lamusa, dzisiaj zabiorę Was w podróż nieco dalej, ku mojej drugiej miłości - średniowieczu. 

Co wiedzieć musimy aby o średniowieczu rozprawiać?

- Wieki średnie to czas od 476 roku - upadku Cesarstwa 
Rzymskiego aż po trzy daty, w zależności od historyka i opracowania. Periodyzacja dziejów to bardzo skomplikowane zagadnienie - ilu historyków się do tego zabierze, tylu wymyśli własne, nowe i jeszcze dziwniejsze teorię. Ale wracając do końca średniowiecza. Uznajemy, że jest to albo: wynalezienie druku (prasy drukarskiej) przez Gutenberga - 1455 r., upadek Cesarstwa Bizantyjskiego - 1453 r. a w ostateczności - odkrycie Ameryki przez Kolumba w 1492 roku.

- Średniowiecze to następstwo najazdów plemion germańskich na tereny należące do Cesarstwa Rzymskiego. Wielka wędrówka ludów, bo tak określa się to zdarzenie wyglądała następująco: Hunowie nacierali od około 370 roku od strony stepów czarnomorskich na kolejne plemiona, dobijając się do murów Cesarstwa. Ludy przez Hunów napadane uciekały przed nimi, prąc do przodu, również w kierunku Rzymu. Marsz zaowocował ,,wpuszczeniem`` Germanów do imperium, początkiem władzy cesarzy pochodzenia barbarzyńskiego i daleko idącymi reformami. Ale o tym dalej. 

Święty Wolfgang i Diabeł.

Co nowego przyniosło średniowiecze?

Średniowiecze tak naprawdę przyniosło wiele zmian, nie tylko na gorsze. Idąc na przekór przekonaniu, że wieki średnie niosły ze sobą wyłącznie zacofanie, opowiem Wam nieco o sytuacji kobiet i dzieci na przełomie antyku i średniowiecza.

Jak zapewne wiecie, w starożytności to mężczyzna miał władzę decydującą nad kobietą - żoną, córką, matką etc. Władza nad płcią przeciwną pozwalała mu, w świetle prawa rzecz jasna, zabijać potomków płci żeńskiej. Zazwyczaj wychowywano jedną córkę, resztę zabijano, pozostawiając przy życiu wyłącznie synów. Sytuacja dzieci nawet w kwestii imienia wyglądała rozbieżnie - syn dostawał imię oraz rodzinne miano. Imię córki było wyłącznie pochodną imienia ojca, aby można było ,,podmiot`` jakoś nazwać. Podmiot, jak się domyślacie, nic nie dziedziczył po rodzicach. No dobra, miał posag, jednak posag był wyłącznie potrzebny jako karta przetargowa -,,Panie, bierz pan tą cholerę ode mnie, oddam skrzynię sukna, dzbany wina i trochę zwierza``. Cholera wychodziła za mąż i miała dzieci, które powielały jej los. Oczywiście, zdarzały się wyjątki, jednak były tak rzadkie, że szkoda o nich wspominać. Cholera, podmiot czy jak jej tam - kobieta, nie bywała w odbiorcą sztuki. Na igrzyska jej nie wpuszczano, w sztukach role żeńskie grał mężczyzna w przebraniu - ot, cały los oparty na domu i dzieciach.
Jednak kiedy w imperium pojawili się barbarzyńcy sprawy zaczęły iść w lepszym kierunku - zaczęło się od zakazu zabijania córek, później pozwolono kobietom wstępować do klasztorów - miały inną drogę niż rodzenie dzieci, zaczęły (mniejszą pulę ale zawsze) dziedziczyć po rodzinie, co pozwalało im na utrzymanie się w sytuacji awaryjnej. A posag w przypadku zakończenia miał być kobiecie zwracany.



,,Przecież średniowiecze to jeden wielki zabobon``.

Zabobon czy nie, średniowiecze niosło ze sobą własny system wartości, kompletnie odmienny od tego, jaki wyznawali Rzymianie. Egocentryzm zamienił się miejscem z teocentryzmem, Bóg zajął najwyższe miejsce, jakie było do zajęcia.
Interpretacje Biblii, dobór odpowiednich ewangelii, zamieszanie dookoła papiestwa, spór o inwestyturę - wszystko to doprowadziło do tego, iż obecnie uważa się średniowiecze za najbardziej zacofany czas w historii świata. Winą jednak nie była sama wiara a instytucja papiestwa. Przykładowo. Dlaczego Mieszko I Piast był wyłącznie księciem a jego syn - Bolesław I Chrobry (Wielki) Piast został koronowany na kilka tygodni przed śmiercią (zmarł 7 VI 1025 r.)? Albowiem obaj czekali na zgodę papiestwa. To do papieża należała rola kreacyjna - on obsadzał godności królewskie. Dopiero Luter, Kalwin, Henryk VIII Tudor wystąpili przeciwko papieżowi, jego wyższości ponad każdym i doprowadzili do reformacji. To jednak było później, w epoce nowożytnej i pozostawimy to na dalszy termin.
Dodatkowo to nie Prokopiusz z Cezarei określił lata średnie średniowieczem. Termin ,,wieki średnie`` pojawił się dużo później, kiedy chciano uwypuklić różnicę pomiędzy trzema etapami historii. Ogólnie, historia to linia, która przecina prostą i raz opada a raz rośnie. Raz człowiek, humanizm, egocentryzm a raz - Bóg, wiara, strach przed śmiercią oraz marność świata. Zobaczmy:
Antyk                       Renesans  - Wiara w człowieka. 
          Średniowiecze               Barok. - Wiara w Boga, przemijanie.


Przykład sztuki późnośredniowiecznej.

~~~~~~~~~~***~~~~~~~~

Średniowiecze to temat rzeka. Dzisiaj dodałam wyłącznie wprowadzenie a przez najbliższych pięć wpisów (około dwóch miesięcy) postaram się pisać wpisy o tematyce średniowiecznej. Tak naprawdę nie da się tego wszystkiego ogarnąć w jednej publikacji aby ominąć żargon maniaka, postanowiłam zatem podzielić to na części aby Was zainteresować. 

~~~~~~***~~~~~~~

Co u mnie? 
Choruje. Motywuje się do matury, mam dziewięć miesięcy, pięć egzaminów (i dodatkowo dwa ustne) więc jest bardzo dużo pracy. Mateusz już w następny weekend przeprowadza się do Poznania - ucieka mi na miesiące z przerwami na dni. Nie wyobrażam sobie na razie jak to będzie wyglądało. Przynajmniej mam pewność, że żaden inny facet się do mnie nie przyczepi, wszyscy adoratorzy się rozmyli. Nie przeżywam tego, nawet się z tego cieszę. Bardzo mocno wzięłam sobie do serca słowa mojego nauczyciela. Jego piątkowa mowa moralizatorska doprowadziła mnie do stanu silnej paniki, jednak wciąż uważam, że miał racje. Trzecia klasa to pora na czytelnię i opracowania akademickie, nie imprezy i znajomych. Życie błędów nie wybacza, a ja nie mam na tyle twarde dupy aby mieć miękkie serce. Nikt się po mnie nie spodziewał, że będę miała miękkie serce. Nie ja.
I moje największe zaskoczenie tego tygodnia. Wyobrażacie sobie, że dowiedziałam się, iż jestem zbyt inteligentna i przez to zrażam do siebie ludzi? Bo ja nie. Jestem aż po dzisiaj w szoku tak poważnym, że mam ochotę się uszczypnąć w rękę. Też uważacie, że inteligencja w naszych czasach szkodzi?
~~~~~~~~***~~~~~~~
Dzisiaj tyle, pora uciekać spać.
 Zapraszam do komentowania, to najważniejsze dla mnie - każdy komentarz to motywacja, aby dalej coś pisać na tym blogu. 




sobota, 13 września 2014

Krótki (lub nie) poradnik obozowy.

Witajcie. Postanowiłam na chwilę powrócić do tematyki obozowej po otrzymaniu dzisiaj na asku następującego pytania:


Odpowiedź postanowiłam zamieścić na blogu. Dlaczego? Jest to bardzo ciekawy i złożony temat, a w roku szkolnym postanowiłam pisać jeden wpis na tydzień ale za to ciekawy.

Mapa obozów, tak dla przypomnienia - ułatwi nam pracę. 

Od kiedy istniały NIEMIECKIE obozy koncentracyjne?
Dlaczego nacisk na niemieckie? Są ku temu dwa powody.
1. Kłamstwo oświęcimskie czyli mylne twierdzenie, że obozy z terenu Generalnej Guberni (część Polski nie włączona do III Rzeszy) były obozami POLSKIMI, że komory gazowe były polskie etc. Niemieckie gazety lubią to tak określać jednak musimy pamiętać o jednym - Polska miała JEDEN obóz koncentracyjny za czasów II Rzeczpospolitej. Bereza Kartuska była obozem utworzonym za zgodą Józefa Piłsudskiego, przetrzymywano tam przeciwników politycznych, znęcano się nad nimi oraz zmuszano do ciężkiej pracy. Każdy inny obóz, jaki istniał na terenie polski był obozem NIEMIECKIM. I musimy o tym pamiętać, aby to z nas nie zrobiono katów. 
2. W historii świata obozy istniały i wcześniej i później. Zaczęły istnieć w wieku XVII w. jak i w XX w. po zakończeniu II wojny światowej.

Pierwszym obozem w historii był KL Dachau, otwarty 22 marca 1933 r., niedługo po objęciu władzy przez Adolfa Hitlera. Obozy zapowiedział 8 marca 1933 roku Wilhelm Frick, będący ministrem spraw wewnętrznych Rzeszy. Początkowo w Dachau trzymano wyłącznie wrogów politycznych, komunistów i zwykłych bandytów, z czasem zaczęto również kierować tam Żydów.


Do kiedy istniały obozy koncentracyjne? 

 Technicznie, pierwszym obozem, który zlikwidowano był Bełżec - grudzień 1942. Jednak nie jest to obóz stricte koncentracyjny. Bełżec, Sobibór oraz Treblinka były obozami zagłady. W tego typu obozach przetrzymywano około 300 więźniów zajmujących się pracą na rzecz obozu - sprzątanie, kuchnia, segregowanie przedmiotów po zabitych, aptekarz zajmujący się lekami po zabitych, dentyści i technicy dentystyczni zajmowali się usuwaniem złotych zębów, fryzjerzy obcinali ludziom włosy przed gazowaniem.
Pierwszy obóz koncentracyjny, który wyzwolono to  KL Vaivara. Nie mamy go na tej mapie, więc nieco Wam o nim opowiem. 
Vaivara to obóz położony w Estonii, funkcjonował w latach 1943-1944. W tamtych czasach były to tereny III Rzeszy. Zginęło w nim około 1000 Żydów. Generalnie obóz służył eksterminacji Żydów z getta w Kownie i Wilnie. Oczywiście, nie zabrakło jeńców sowieckich, Duńczyków i Estończyków, jednak stanowili oni mniejszość wśród więźniów. Obozu nie ominął marsz śmierci - mordercza droga wgłąb III Rzeszy przed przesuwającym się frontem. Sam obóz wyzwolili Rosjanie czyli Armia Czerwona dnia 28 czerwca 1944 roku.

Zanim przejdziemy do ucieczek, opowiem Wam nieco o życiu w obozie i o tym, co robiono, aby przeżyć.

# Jazda do obozu odbywała się za pomocą pociągu. Używano dwóch rodzai wagonów - zarówno wagonów bydlęcych, używanych niemal zawsze. Zdarzały się również wagony transportowe, z których korzystano przy ,,ważnych`` transportach. Warunki były tragiczne - w zimie zimno - nie było pieców, w lecie gorąco od braku okien i wentylacji. Potrzeby fizjologiczne załatwiano w wiadrze, które stało na środku wagonu lub pod siebie. Jechano na stojąco, nawet kilka dni. W tym momencie ludzie albo umierali z głodu/pragnienia/zimna/parności lub wariowali w trakcie drogi w nieznane.


# Selekcja. Najlepiej było stać prosto, pokazywać się jako człowiek zdrowy i w pełni sprawny do pracy. Dodatkowo - przy pytaniu o specjalistów - lekarzy, techników, fryzjerów, aptekarzy, budowlańców - należało od razu wystąpić z szeregu, nawet nie mając specjalizacji podawać się za kogoś z tych ludzi. To ratowało skórę i pozwalało pracować w lepszych warunkach.

# Praca. Najbardziej cenioną tą pod dachem, w halach albo w warsztatach - w lecie chroniła od słońca, w zimie od mrozu. Na kuchni zawsze można zorganizować pożywienie a w Kanadzie (hala składowa bagaży do segregacji) ubrania, biżuterię i pieniądze - potrzebne na wymianę ze strażnikami. Za kosztowności można było załatwić wszystko. Dosłownie. Gorzej było z kontrolą przed wejściem do baraków - należało wszystko dokładnie ukryć.Dodatkowo - nie można pracować. Należało symulować pracę tak, aby być ciągle w ruchu ale nie męczyć się - zmęczenie to prosta droga do śmierci.


#Strażnicy. Zawsze mieli rację, nawet jak jej nie mieli. Nie można było pyskować, ani nawet próbować kwestionować ich zdania. Lizusostwo było w cenie, jednak pozwalało przeżyć i jeszcze pomóc innym więźniom w słabszej sytuacji. To samo tyczyło się kapo - więźniów na wyższej pozycji, kontrolujących baraki lub komanda - grupy pracowników. Zazwyczaj byli to Niemcy, ale nie wszyscy byli źli - zdarzali się tacy, którzy pomagali swoim więźniom z baraków czy komand. Wielu z SS manów oraz kapo było zwyczajnie przekupnych. Wystarczył płaszcz, biżuteria dla ukochanej albo ładna walizka aby zdobyć lepsze traktowanie. Nie zawsze jednak to pomagało. Wszystko zależało od indoktrynacji nazistowskiej oraz zwyczajnych ludzkich cech.



# Choroba. Dopóki byłeś chory ale dawałeś sobie radę z pracą - pracowałeś. Kiedy przestawałeś być zdatnym do pracy kierowano Cię do lazaretu ,,szpitala`` obozowego. Leków, środków higieny i opatrunków niemal nie było, tylko tyle co się udało przemycić od aptekarza, segregującego leki z transportów. Na rysunku widzimy obóz Dora, autorem jest włoski malarz, zamknięty za walkę przeciw nazistom. Mieszkał przy lazarecie i rysował portrety SS-mannów i ich żon. Postać w bieli przy drzwiach - niemiecki lekarz nadzorujący lekarzy z innych państw - więźniów. Za nim widzimy SS - manna szykującego się do selekcji ludzi.

UCIECZKA Z OBOZU KONCENTRACYJNEGO. 
Czy była możliwa?

Tak. Istniały na nią różne sposoby. Opiszę dwa najbardziej skuteczne. 

#Bunt.
Do buntu doszło przykładowo wśród więźniów w Sobiborze. Początkowo zbuntowało się komando złożone z Polaków - komando leśne. Zabito strażnika, których ich nadzorował - szesnaście osób uciekło, trzynaście schwytano w okolicach obozu a trzech uciekło. W ramach represji zabito całe komando i nigdy nie werbowano do niego Polaków - pracowali tam Żydzi i Holendrzy. 

Kiedy spotkało się dwóch ludzi - Żyd Leon Feldhendler oraz oficer Armii Czerwonej - Sasza Peczerski opracowano plan. Należało zabić jak najwięcej oficerów SS, jednak nie głośno. Wabiono ich do obozowych warsztatów i po cichu mordowano, ukrywano ciała i zabierano potrzebną broń. 14 października 1943 roku wprowadzono plan w życie. Wszystko szło gładko, jednak kierownik komór gazowych powrócił z Chełma, gdzie był po zaopatrzenie i odkrył ciało jednego z kolegów i rozpoczął alarm. Rozpoczęła się strzelanina i z obozu uciekło 300 osób. Sto osób rozstrzelano w lesie dookoła obozu, 200 uniknęło śmierci a około 60 osób przeżyło wojnę.

# Ucieczka Polaków z Auschwitz. 
Na Polaków nie ma mocnych, szczególnie jak zwącha się czterech sprytnych facetów - 20 czerwca 1942 roku dokonano najbardziej przebojowej ucieczki w całej historii obozów niemieckich.
Kazimierz Piechowski, Stanisław Jaster, Józef Lempart i Eugeniusz Bandera włamali się do magazynu SS manów, zabrali cztery mundury oraz broń. Przygotowali się do drogi i zabrali samochód z obozu. Skierowali się do Generalnego Gubernatorstwa i Jaster przekazał Polakom specjalny raport o obozie.
Kazimierz Piechowski żyje po dziś dzień, ma 95 lat. Przeżył ucieczkę, był świadkiem apelu, na którym o. Maksymilian Kolbę poświęcił swoje życie za pewnego więźnia, był represjonowany przez UB. Jego życie to przykład, że zawsze mamy możliwość pozostania ludźmi, niezależnie od miejsca i czasu. 
Panowie zniszczyli samochód a Hossowi - komendantowi obozu, do którego wóz należał wysłali ironiczne przeprosiny za kradzież i zniszczenie auta. 
Jaster zginął w roku 1943 - rozstrzelali go Polacy, podejrzewając że współpracuje z Gestapo. 
Bandera - on opracował plan, był mechanikiem samochodowym, zmarł w Warszawie w roku 1988. 
Lempart - był księdzem, który zrzucił sutannę i założył rodzinę. Ostatecznie zginął w 1971 roku w wypadku samochodowym.





Na dzisiaj tyle. Zapraszam do komentowania, każdy komentarz jest dla mnie ważny, pamiętajcie o tym.
Tutaj pytamy - ask
Tutaj obserwujemy - facebook
Tutaj fan page bloga - fan page